Anonimowi Kenijczycy i Boniface Wambua Nduva
W trzecim dziesięcioleciu XXI wieku kenijska ekspansja w biegach ulicznych przybrała gigantyczne rozmiary. W najlepszej setce podsumowania roku 2023 na świecie znajduje się 36 reprezentantów Kenii. Nieznacznie odbiega Etiopia z 35 zawodnikami. Ale już przeglądając top 500, zdecydowanie dominuje ojczyzna Eliuda Kipchoge i Mosesa Kiptanui – 164 biegaczy przy obecności 98 Etiopczyków.
„Boniface Nduva podczas zwycięskiego Półmaratonu Śladami Bronisława Malinowskiego Grudziądz – Rulewo w roku 2014, fot. Aleksandra Szmigiel”
Z jednej strony zawodnicy z Kenii wynieśli biegi długie na świecie na poziom, który jeszcze 40 lat temu nie śnił się ekspertom. Żadne, nawet najbardziej optymistyczne prognozy nie zakładały, że człowiek zbliży się do granicy dwóch godzin, czy jak w przypadku nieregulaminowego biegu Kipchoge złamie tą barierę. Z drugiej strony Kenia jest obecnie jedną z nacji najbardziej skażonych niedozwolonym dopingiem. Pęd po nowe rekordy spowodował, że oprócz nadzwyczajnych możliwości tych zawodników, zaczęto ich doposażać w jeszcze większe „silniki”, ale metodami absolutnie zabronionymi. Ponadto ogromna ilość tych zawodników niemal pozbawiła Kenię bohaterów. Poza nielicznymi wyjątkami jak wspomniany już Kipchoge i nieodżałowany Kelvin Kiptum kibic lekkiej atletyki nie ma pojęcia z kim ma do czynienia.
„Nduva pierwszy na mecie 44. Maratonu Dębno, fot. DomTel-Sport”
Dziesięć lat temu na łamach portalu MaratonyPolskie.PL napisałem tekst na temat ówczesnego rekordu świata 2:02:57 Denisa Kimetto. Tekst mocno przesiąknięty subiektywnym brakiem fascynacji kenijskim herosami. Poniżej jego fragmenty:
Trzydziestoletni rolnik z Kenii został rekordzistą świata w maratonie. Legenda głosi, że wypasał swoje bydło na łące, którą przebiegał akurat Geoffrey Mutai. „Dennis zostaw krowy i pobiegaj ze mną!” – powiedział Mutai i w ten prosty sposób wciągnął do sportu kolejnego „łamacza”, kolejnej magicznej bariery. Bo dwa, dwa z dużym hakiem jest magiczne. Jest cztery minuty lepsze niż obowiązujący jeszcze 16 lat temu rekord świata. Wynik zachwiał przekonanie nieomylnych twardostąpaczy po maratońskich asfaltach świata w tym mnie o niemożliwości zejścia poniżej dwóch godzin na tym zbyt długim dystansie. Wciąż w to nie wierzę, ale już jakby mniej.
Kim są Patrick Makau, Wilson Kipsang i Dennis Kimetto? Oprócz tego, że kolejnymi po sobie rekordzistami świata w maratonie – nie wiadomo. Kipsang pojawił się na biegowym podwórku w wieku lat dwudziestu czterech, Kimetto dwudziestu siedmiu, Makau nieco wcześniej – dwudziestu jeden. W błyskawiczny sposób z pasterzy bydła, zbieraczy kawy i herbaty odzianych w szmaty i nieodzianych w buty przeistoczyli się w herosów największych światowych stolic.
Fascynują mnie rekordy, ale przestali fascynować mnie ich autorzy. Nie wiem z kim mam do czynienia i nie wiem jak długo będę miał. Czy jestem zardzewiałym konserwatystą? Nie. Przestaję wierzyć w fizjologiczne dowody na piętnaście procent dłuższe mięśnie podudzia. Nie bawią mnie bajki o wielokilometrowym bieganiu do szkoły, powrotach na drugie śniadanie i po długopis lub to czym oni tam piszą. Drażnią mnie przypowieści o dobrych rolnikach, którzy zostawili swe stada i biegać zaczęli. Nie wierzę w naturę. Nie wierzę w dwa dwa pięćdziesiąt siedem.
Być może ton był przesadnie gorzki, ale po 10 latach zdania nie zmieniłem. Tym bardziej, że od 2014 roku liczba zawodników złapanych na dopingu gwałtownie wzrosła. Tylko przez ostatnie półtora roku zawieszono około 30 lekkoatletów. Chyba największym ciosem dla kenijskiej LA była 4-letnia dyskwalifikacja mistrza olimpijskiego z Pekinu na 1500m Asbela Kipropa.
„Boniface na trasie Biegu Lwa 2022, fot. Andrzej Olszanowski”
Jedną z bardziej frustrujących sytuacji w pracy komentatora biegów ulicznych są informacje o zawodnikach złapanych na dopingu podczas imprez, które komentowałem. Mija miesiąc od zakończenia biegu i pojawia się news, że ktoś ze ścisłej czołówki był nakoksowany. A ja miesiąc wcześniej zdzierałem struny głosowe, wynosząc jego czy ją do rangi herosa, fetując i zachęcając publiczność do składania hołdu za triumf czy świetny wynik. Oczywiście chwała tym organizatorom, którzy wprowadzają kontrolę. Na to, że ktoś wpada, organizator wpływu nie ma żadnego, bo skąd ma widzieć, że elita którą kompletuje celem podniesienia rangi imprezy jest skażona. Ale na forach internetowych możemy często przeczytać rozważania na temat „po co takiego koksiarza zapraszali”.
Zjawiskiem, które rozpowszechniło obecność reprezentantów Kenii na polskich biegach ulicznych było niewątpliwie powstanie biegowych stajni. Najbardziej kontrowersyjna w ostatnich latach grupa Węgra Zsolta Benedeka ma fatalny odbiór niemal wśród całej społeczności biegowej w Polsce. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, czy któryś z benedekowych zawodników wpadł na dopingu, ale sugestie związane z gigantyzmem polityki startowej od razu podsuwają myśl o nieczystych zagrywkach. Sprawa kodeksu etycznego managera Benedeka jest kontrowersyjna nie tylko w sferze domniemań o stosowanie przez jego podopiecznych niedozwolonego wspomagania. Mogę to napisać wprost na przykładzie Biegu Lwa, w którego organizację jestem zaangażowany od 10 lat – Zsolt Benedek nie dotrzymuje ustaleń. Mimo umówionych kwestii dotyczących polityki startowej jego zawodników anonsowanych na naszą imprezę złamał ich podstawową treść po czym próbował rozpętać burzę w lokalnym środowisku sponsorów i włodarzy. Burza miała na celu zdyskredytować nas organizatorów jako partnerów do rozmów o kształcie biegu w kolejnych latach.
„Z prawej – Sylwester Niebudek, trener „Zawiszy” Bydgoszcz, opiekun i manager Bonifacego Nduvy (październik 2023)”
I my już z panem Zsoltem rozmawiać przestaliśmy, ale nie możemy mu zabronić startu jego zawodników. Zawodników, którzy są anonimowi. Na temat, których trudno się czegokolwiek dowiedzieć, bo historia ich startów w znakomitych światowych bazach jest szczątkowa, albo nie ma jej w ogóle. Bywa, że są to pracownicy… tzn zawodnicy sezonowi, bywa że wracają, ale wciąż pojawiają się nowi, których człowiek zaczyna kojarzyć po kilku spotkaniach na 5 kolejnych eventach. Zaczynają pisać jakąś swoją historię po czym w kolejnym sezonie przyjeżdżają kolejni.
Ale są tacy, którzy bywają regularnie od lat. Zdecydowanie największą powtarzalność i staż w Polsce ma Kenijczyk niezwiązany z węgierskim teamem Boniface Wambua Nduwa a. Po raz pierwszy pojawił się w naszym kraju 16 lat temu. Wygrał wówczas Międzynarodowy Półmaraton Philipsa w Pile w 63:48. Od tego momentu Boniface startuje w Polsce regularnie wiosną i jesienią. Jego rekordy życiowe nie są nadzwyczajne jak na reprezentanta jednego z dwóch długodystansowo najsilniejszych narodów, ale na tyle wystarczające, aby wygrywać najbardziej prestiżowe polskie biegi. A tych Nduwa ma na swoim koncie sporo. Dwukrotnie (2009 i 2012) wygrywał półmaraton w Pile, dwa razy triumfował podczas Półmaratonu Warszawskiego (2009 i 2010), a w 2009 roku zwyciężył na tym dystansie w Poznaniu. W latach 2017 i 2019 był najlepszy podczas Maratonu Dębno. W obydwu przypadkach uzyskał identyczny czas – 2:16:47.
Jednak maraton nigdy Nduwie nie wychodził tak dobrze jak połówka, będąca dystansem na, którym Kenijczyk czuje się najlepiej. 28:18.5 uzyskane w Nairobi na stadionową dychę, 62:04 w półmaratonie z indyjskiego Chandigarh i 2:16:21 w maratonie z Dębna to rekordy życiowe Bonifacego. Niektórzy z zawodników, którzy startowali w Polsce przenosili się później do Niemiec, Holandii czy Włoch. A miało to związek z ich rozwojem sportowym o ile ten następował. Wpływ na to czy zawodnik z kenijskiej stajni rozwijał się czy poprzestawał na dobrodziejstwie polskiego kalendarza imprez mają managerowie. Marne szanse, że ktokolwiek ze stajni Zsolta Benedeka zrobi międzynarodową karierę przy tak nienormalnej polityce startowej. Benedek sam był zawodnikiem z całkiem dobrym rekordem życiowym 63:57 w półmaratonie, ale wiadomo że w jego zarządzaniu kenisjkim biznesem czas na mecie jest sprawą nieistotną.
Narosło tak wiele mitów na temat kenijskiej managerki, że trudno dziś oddzielić fikcję od prawdy. Siłą rzeczy kiedy przyglądamy się jak i kiedy startują zawodnicy Benedeka wnioski formułują się same – pieniądze są tutaj wartością nadrzędną. W ubiegłym roku na jednym z największych polskich półmaratonów zastępca managera węgierskiej stajni przydzielił błędnie numery startowe swoim zawodnikom. A właściwie dał numer męski zawodniczce więc trudno się oprzeć wrażeniu, że nawet nie wie z kim ma do czynienia i kogo wiezie przez setki kilometrów. 11 lat temu popełniłem duży błąd publikując tekst, w którym wrzuciłem wszystkich kenijskich managerów do jednego worka. Jest rzeczą zrozumiałą, że dla każdego z nich jest to biznes, ale różnice w etyce przedsięwzięcia są znaczne.
Opiekunem Nduwy w Polsce jest bydgoski trener Sylwester Niebudek. Celowo nazwałem Sylwestra Niebudka opiekunem, a nie managerem mimo że niewątpliwie nim jest. Przede wszystkim od ponad 40 lat jest trenerem i wychowawcą młodzieży związanym z „Zawiszą” Bydgoszcz. Oprócz tabunu medalistów mistrzostw Polski we wszystkich kategoriach wiekowych, trener Niebudek wychował brązowego medalistę mistrzostw Europy ze Splitu ‘90 Piotra Piekarskiego. Sam trener Sylwester był przed laty bardzo dobrym długodystansowcem notując w 1974 roku 8:05.6, 14:10.6 i 8:57.4 odpowiednio na 3000, 5000m i 3000m prz, a dwa lata wcześniej 29:47.46 na 10000m. I wiem, że chłopaków z Kenii traktuje właśnie jak swoich podopiecznych, a nie pracowników. Oczywiście startów swoim biegaczom nie załatwia charytatywnie. Ale relacje z nimi opierają się nie tylko o zależności finansowe. Trener Sylwester od wielu lat przyjaźni się np z Mathew Kosgei, który w Polsce startował ponad dekadę temu. Na pewno najwybitniejszym zawodnikiem, który przewinął się przez bydgoską grupą trenera Niebudka jest Abel Kirui. W Polsce startował regularnie w latach 2005 – 2007. W roku 2009 został w Berlinie mistrzem świata w maratonie. Dwa lata później w Dageu obronił tytuł, a w kolejnym sezonie został wicemistrzem olimpijskim. Jeszcze w ubiegłym roku mając 41 lat wybiegał w Fukuoce 2:08:36. A rekordy życiowe na stadionie w biegach na 1500 i 3000m ma z Bydgoszczy i Warszawy.
A Boniface Nduwa już 16 sezon biega w Polsce. 1 czerwca skończył 40 lat. Obecnie jest cenionym pace makerem kobiet w maratonach w Poznaniu, Krakowie czy Dębnie. Podczas wielu imprez biegowych startował w białej koszulce z orzełkiem. Mawiam o nim – Polski Kenijczyk. Na biegi nikt go nie musi wozić, swobodnie porusza się po całym kraju pociągami. O Polsce mówi, że to jego drugi dom, włada angielskim, jest otwarty i skory do rozmów. I w tych rozmowach wielokrotnie nasłuchałem się o jego relacjach z trenerem Niebudkiem. „Sylwester to prawdziwy przyjaciel, tutaj w Polsce jest dla mnie jak drugi ojciec”. Rozwiał mity o niesprawiedliwych podziałach jego gratyfikacji, nigdy nie czuł się oszukiwany i zaniedbywany. Przed dwoma latry twierdził, że będzie biegał do 40-tki, a później wróci do Kenii na stałe. Do żony i syna.
40-tka minęła, miejmy nadzieję że Boniface będzie jeszcze do Polski przyjeżdżał, bo mam wrażenie, że dobrze się tutaj czuje.
Top 10 półmaratonów Bonifacego Nduvy:
62:04 (1) Chandigarh 2010
62:54 (1) Warszawa 2010
63:31 (1) Piła 2012
63:35 (1) Warszawa 2009
63:48 (1) Piła 2008
63:51 (4) Pardubice 2010
64:30 (1) Poznań 2009
64:36 (4) Kościan 2016
65:10 (6) Kraków 2016
65:21 (2) Pardubice 2011
Top 10 maratonów Bonifacego Nduvy:
2:16:21 (2) Dębno 2018
2:16:31 (7) Warszawa 2013
2:16:47 (1) Dębno 2017
2:16:47 (1) Dębno 2019
2:17:05 (2) Podgorica 2019
2:17:08 (6) Warszawa 2010
2:17:34 (6) Nagpur 2011
2:17:57 (2) Poznań 2017
2:18:04 (2) Warszawa 2021
2:18:25 (5) Moshi 2020
Tekst: Łukasz Panfil