previous arrow
next arrow
Slider

Venimus, vidimus, Deus vicit – w 340. rocznicę Bitwy pod Wiedniem przebiegli Szlak Husarii Polskiej

10 września 2023, godzina 14:30. Krzanowice, nieduża miejscowość w województwie śląskim, niedaleko granicy polsko-czeskiej. Spokojne niedzielne popołudnie. Na rynku cisza, pusto – raptem kilka osób leniwie wypoczywających na ławeczkach. Nagle powstaje zamieszanie! Zza zakrętu wybiega… wróć… wytacza się dwójka biegaczy. Nie wyglądają zbyt świeżo… Dopadają do drzewa w rogu skweru, przybijają piątki, klepią po ramieniu, cieszą się. Dotykają z namaszczeniem oznaczenia szlaku turystycznego, jeden nawet je całuje; robią zdjęcia, nagrywają filmik… O co tu chodzi!?

Żeby lepiej zrozumieć tę scenę z krzanowickiego rynku, musimy przenieść się 27h i 30 minut wstecz do… Będzina. To właśnie stąd, w sobotę 9 września, dwóch ultramaratończyków: Tomasz Sadło z Zabrza oraz Bartosz Banasik z Warszawy, wyruszyło w trasę, mając za cel pokonanie jako pierwsi w historii jednym ciągiem, bez noclegu, liczącego 156 kilometrów, Szlaku Husarii Polskiej. – O Szlaku Husarii Polskiej dowiedziałem się w 2020 roku – opowiada pomysłodawca i organizator sportowego wyzwania, Tomasz Sadło, znany ze swoim kanałów SM jako Sędzia Biega. – Od razu zaciekawiła mnie ta trasa. Wpierw poznawałem ją „na raty”, pokonując kolejne kilometry szlaku podczas weekendowych wybiegań, czy wycieczek rowerowych. Z czasem zrodził się we mnie pomysł, aby przebiec te 156 km jednorazowo, tym bardziej, że nikt wcześniej w historii tego nie dokonał… – dodaje.

Szlak wytyczył bytomski oddział PTTK w 1959 roku z okazji 276 rocznicy przemarszu wojsk polskich pod Wiedeń. Jego pomysłodawcą był znany przewodnik i krajoznawca ks. Jerzy Pawlik. Z Będzina trasa prowadzi przez Bytom do Piekar Śląskich. Punktem obowiązkowym jest wizyta w Bazylice Mariackiej i na Kopcu Wyzwolenia. Król Jan III Sobieski modlił się przed cudownym wizerunkiem Matki Bożej Piekarskiej 20 sierpnia 1683 roku. Dwieście lat później śląski poeta Wawrzyniec Hajda zaproponował usypanie kopca, upamiętniającego królewską wizytę. Powstał on, jak Kopiec Wyzwolenia, w latach 30. ubiegłego wieku. Dalej podążamy za wojskami królewskimi do Tarnowskich Gór. W mieście na władcę czekał cesarski wysłannik i szlachta śląska. Sobieski ze swoją żoną Marysieńką bawili tutaj dwa dni, mieszkając w gospodzie u Sedlaczka. Wojsko karnie obozowało pod miastem. Po pożegnaniu się z małżonką, król z wojskiem wyruszył do Gliwic. Tak też wytyczono przebieg szlaku. W mieście nad Kłodnicą król zatrzymał się w klasztorze reformatów. W jego obrębie zasadził pamiątkowe lipy (kilka przetrwało do początku XX wieku). Za Gliwicami szlak wkracza w granice Parku Krajobrazowego Cysterskie Kompozycje Rud Wielkich. Sobieski skorzystał w Rudach z zaproszenia, wystosowanego przez tutejszego opata. Z Rud wędrujemy lasami, aby dotrzeć do urokliwego rezerwatu „Łężczok” z najsłynniejszym spośród królewskich drzew – „Dębem Sobieskiego”. Następnie, po minięciu Arboretum Bramy Morawskiej i Pogrzebienia z ładnym pałacem, docieramy wraz z wojskami królewskimi do Raciborza. W raciborskim zamku króla gościł hrabia Oppersdorf. Wojsko przekroczyło Odrę i obozowało między Pietrowicami Wielkimi i Krzanowicami. Dalej już była droga przez Czechy pod sam Wiedeń[1].

– Przyznaję, że o Szlaku Husarii Polskiej nigdy wcześniej nie słyszałem – relacjonuje Bartosz Banasik, autor strony RAZEM w dobrym na/stroju, specjalizujący się w charytatywnych biegach w zabawnych przebraniach. – Rekomendacja mojego biegowego kolegi w zupełności mi jednak wystarczyła. Tomek z jednej strony jest wytrawnym ultramaratończykiem (na pewno nie wybrałby niesprawdzonej trasy), a z drugiej – lokalnym patriotą z krwi i kości. Obiecał piękne widoki, masę atrakcji i swoje towarzystwo przez całe długie 156 km – czy można chcieć więcej? – dodaje z uśmiechem.

Panowie wyruszyli z Będzina w sobotę, 9 września ok. godziny 11.10. Po drodze przystanęli między innymi na rynku w Bytomiu, gdzie w towarzystwie lokalnych mieszkańców spożyli spontaniczne śniadanie na miejskiej ławce. Następnie, zrządzeniem losu, uczestniczyli w mszy świętej w Sanktuarium Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej w Piekarach Śląskich. Po kolejnych kilkudziesięciu kilometrach biegu, dotarli do Tarnowskich Gór, w sam środek Gwarków, czyli święta tego miasta organizowanego na pamiątkę przemarszu wojsk Jana III Sobieskiego na Wiedeń. Dzięki uprzejmości tarnogórskich urzędników, na ultramaratończyków  czekał ciepły obiad, napoje, a także… spotkanie z samą Viki Gabor, która w ramach imprezy dawała koncert na miejskim rynku.

Po krótkim odpoczynku, panowie niczym w westernie, udali się w stronę zachodzącego słońca, a dokładniej… Zabrza i Gliwic. Na rynku tej drugiej miejscowości, w MOMO Restaurant & Wine, czekał na nich przepak, a także pożywna kolacja! Było ok. godziny 23.00, gdy Tomek i Bartek opuścili Gliwice. Po kolejnych 40 kilometrach biegu, Bartosza dopadły dość poważne problemy żołądkowe. Noc była przyjemnie chłodna, ale najwidoczniej upał, który towarzyszył trasie przez całą niemal sobotę, na tyle mocno obciążył organizm, że ten w końcu zaczął się bronić i odreagowywać. Bez paliwa, jakim jest jedzenie, zaczyna brakować energii, a co za tym idzie ciężko biec, dlatego dalszą część trasy nasi ultrasi zmuszeni byli pokonać marszobiegiem. I tak, w dużo wolniejszym tempie zaliczyli kolejno: rezerwat przyrody Łężczok (było pamiątkowe zdjęcie przy dębie SOBIESKIEGO, a jakże!), Arboretum Bramy Morawskiej i jego Zaczarowany Ogród (tutaj miała miejsce ekspresowa drzemka o wschodzie słońca), majestatyczną zaporę na Odrze (piękny punkt widokowy; gdyby współczesne aparaty miały klisze, ta z pewnością by się tu skończyła!), a także Racibórz. W tym ostatnim, na zabytkowym runku, przy akompaniamencie niedzielnych dzwonów kościelnych, udało się zjeść symboliczne śniadanie. Zostało dwadzieścia kilka kilometrów do mety; słońce ponownie wzeszło wysoko i znów zaczęło konkretnie prażyć…

Z Raciborza, polnymi ścieżkami i wiejskimi drogami, trasa zawiodła Tomka i Bartka do Kaplicy Matki Bożej Różańcowej w Kornicach – tam udało się schłodzić w miejscowym ujęciu wody. Ostatnie kilometry były istną walką… z upałem, z bolącymi nogami, niewyspaniem, w przypadku niektórych głodem… Tempo spadło, ale meta była coraz bliżej. Nareszcie zza wzgórza wyłoniła się wieża kościoła w Krzanowicach – to był znak, że cel wyzwania jest naprawdę blisko! I tak, chwilę później, po 156 kilometrach i 27,5 godzinach trasy, Tomasz i Bartosz dotarli do końca Szlaku Husarii Polskiej, tym samym… ustanawiając rekord pokonania w/w trasy w ramach jednorazowego przejścia (wszak dokonali tego jako pierwsi w historii).

Mamy świadomość, że czas w jakim ukończyliśmy nasze wyzwanie nie jest powalający – bije się w pierś Bartek. – Pewnie gdyby nie moje problemy zdrowotne na trasie, wynik mógłby być lepszy. Od początku umówiliśmy się jednak, że to nie wyścig. ­Bardziej chodzi o biegową przygodę, o poznanie szlaku i radość z przebywania na nim.  – dodaje.

Moim założeniem było ukończenie wyzwania wspólnie – tłumaczy Tomasz. ­– Mój tata, który kocha góry i wędrowanie po nich, nauczył mnie, że nigdy nie zostawia się współtowarzysza na trasie samego. Nie mogłem i nie chciałem o tym zapomnieć. To nie była rywalizacja, a wspólne wyzwanie. Cieszę się, że udało się go ukończyć we dwóch. Mam nadzieję, że Bartkowi spodobała się moja mała ojczyzna: Zagłębie i Śląsk. A czas? Cóż… nawet jeśli mógł być lepszy to… i tak ustanowiliśmy rekord. – śmieje się. – Mam nadzieję, że już wkrótce pojawią się kolejni biegacze, którzy także wyruszą na Szlak Husarii Polskiej. Niech pobiją nasz czas – tego im życzę. My zaczęliśmy tę przygodę, ale ona na pewno nie kończy się tu i teraz… – uśmiecha się tajemniczo.

Tomasz Sadło. Zabrzanin. Jest sędzią piłkarskim, triathlonistą oraz biegaczem, który kocha biegać po górach. Bierze udział w zawodach na długich dystansach. Kilkukrotnie ukończył zawody na dystansie powyżej 100 kilometrów. Rok temu udało mu się ukończyć najtrudniejszy bieg górski na świecie UTMB we francuskim Chamonix. W ciągu 39 godzin przez Francję, Włochy i Szwajcarię przebiegł 173 kilometry wokół najwyższej góry Europy – Mount Blanc. W lipcu tego roku zajął 12 miejsce w biegu na dystansie 64 kilometrów po sycylijskiej Etnie. Prowadzi facebookowy profil Sędzia Biega, gdzie opisuje swoje dokonania, uczy przepisów gry w piłkę nożną oraz zachęca swoich czytelników do aktywności fizycznej. Jego motto brzmi: Marzenia się spełnia bo same się nie spełniają.

Bartosz Wojciech Banasik. Biegacz – amator z Warszawy. Znany głównie ze swoich akcji sportowo – dobroczynnych realizowanych w ramach jego autorskiej strony RAZEM w dobrym na/stroju, w ramach której łączy zbiórki charytatywne dla różnych fundacji, oferując w zamian za wpłaty różnego rodzaju wyczyny sportowe, ale nie tylko. W ten sposób przebiegł m.in. maraton w sukni ślubnej, półmaraton w płetwach i 10 kilometrów całkowicie tyłem. Na trasach biegów bywał także przebrany za ufoludka, clowna, minionka, hawajkę, Kapitana Wodę i wiele, wiele innych. Podczas ostatniego Maratonu Warszawskiego przebiegł 42 km… ciągnąc za sobą rikszę z pasażerami! Związany z grupą biegową Trailowe Biegi Duchowe, z którą m.in. pobiegł sztafetowo z Warszawy do Częstochowy, a także obiegł Warszawę i Polskę. Lubi zimno, co wyraża regularnymi zimowymi spotkaniami z Warszawskim Klubem Rogatego Morsa.

 

[1] https://www.slaskie.travel/route/11086/bedzin-krzanowice-szlak-husarii-polskiej

Languages »